Zanim Warmia stała się Warmią

Wstęp

Warmia to kraina historyczna leżąca w dzisiejszej północno – wschodniej Polsce. Niemal powszechnie jest ona kojarzona zarówno z Zakonem Krzyżackim, jak i z wybitnymi przedstawicielami polskiej i światowej elity intelektualnej minionych wieków – z Mikołajem Kopernikiem, Marcinem Kromerem, Stanisławem Hozjuszem, czy Ignacym Krasickim. Są to oczywiście skojarzenia jak najbardziej słuszne i prawidłowe. Rzeczywiście – ta nękana licznymi wojnami, jak i germanizacją ziemia, miała szczęście do postaci wielkich i wybitnych. Nie zawsze jednak tereny dzisiejszej Warmii, pokrywające się z obszarem biskupstwa warmińskiego, zamieszkane były przez ludność polską, czy niemiecką, nie zawsze też przy traktach i wiejskich chatach królowały tak charakterystyczne dla krajobrazu warmińskiego – kapliczki. Słowem – nie zawsze Warmia była Warmią.

Pradzieje

Kiedy na Warmii nie było jeszcze miast i wsi, dróg i mostów, tereny te porastała niedostępna puszcza i pokrywały nieprzebyte bagna, stanowiące naturalną zaporę przed intruzami, którzy chcieliby zakłócić spokój ówczesnych mieszkańców tej krainy. Nie była to bowiem ziemia bezludna. Człowiek pojawił się tu wkrótce po ustąpieniu ostatniego zlodowacenia (ok. 14000 tys. p.n.e.). Początkowo przemierzał warmińskie lasy jako zbieracz, czy łowca, wędrujący za przemieszczającą się zwierzyną, z czasem jednak, wraz z upowszechnieniem rolnictwa, przestał wędrować i w karczowanych ostępach założył swe stałe siedziby. Ślady tych pierwszych mieszkańców Pojezierza Olsztyńskiego, w postaci ceramiki, siekierek krzemiennych, motyk z rogów zwierząt, czy wreszcie miejsc pochówków, znajdowane są na całym niemal jego terenie. Ówczesnego „Warmiaka”, odzianego prymitywnie, uprawiającego ziemię za pomocą prymitywnych narzędzi, nie można jednak w żadnym wypadku nazywać „dzikusem”. Przeciwnie – był on wielkim wynalazcą i obdarzonym prawdziwym talentem, wrażliwym artystą. Świadczą o tym znajdowane na terenie Powiatu Olsztyńskiego przedmioty codziennego użytku, często bogato i ze smakiem zdobione, oraz typowe wyroby artystyczne, jak chociażby wspaniały bursztynowy paciorek do noszenia na szyi, w postaci soczewkowatej tarczki z otworem, ozdobionej pięknie wykonanym motywem słońca z grobu w Bałdzie. To prawdziwe arcydzieło pochodzi z młodszej epoki kamienia.

Bursztyn, czyli glefum

Wraz z upływem setek i tysięcy lat zmieniał się charakter cywilizacji ludzkiej. Starozytność wytworzyła potężne i wyrafinowane kultury, które powstawały i upadały, a na ich gruzach, czerpiąc z ich dorobku, wyrastały kolejne. Tereny dzisiejszego Pojezierza Olsztyńskiego pozostawały jednakze na uboczu głównego nurtu przemian, co nie znaczy, ze jego ludność zupełnie nie uczestniczyła w zyciu antycznego świata. Ludność Pojezierza zmieniała się, choć wolniej i bez wstrząsów. Pomimo tego i tutaj, na przełomie er, doszło do waznych historycznie wydarzeń. Nastąpiły bowiem wówczas znaczne i gwałtowne zmiany w etnicznym charakterze ludności Pojezierza Olsztyńskiego. Dotychczasowi mieszkańcy, zwani w nauce grupą bałto – słowiańską, wśród których zaczynała juz wyróżniać się ludność prapruska, musiały walczyć o byt z napływającą ludnością skandynawską, reprezentowaną przez dwa znane dobrze z historii, wojownicze plemiona – Gepidów i Gotów. Ci ostatni, jeden ze swych grodów załozyli być moze nawet na terenie dzisiejszego miasta Olsztyna, niemal w samym jego sercu. Układ ich grodziska zachowuje po dziś dzień ulica Grabowskiego. Wprawne oko zapewne dostrzeże, zwłaszcza patrząc od strony ulicy Obrońców Tobruku, zarys gockiego osiedla obronnego, oblanego od południa malowniczą wstęgą Łyny, pełniącej wówczas istotną funkcję obronną, wraz z bagnami otaczającymi niegdyś prastarą siedzibę Gotów od strony obecnych ulic: Pstrowskiego i Kasprzaka.

Goci i ich pobratymcy nie zagrzali długo miejsca na Pojezierzu Olsztyńskim. Już na początku III w. n.e. przenieśli się w cieplejsze rejony Europy – nad Morze Czarne, zostawiając „Prusy dla Prusów”.

Wiadomości o najdawniejszych dziejach ludności, którą możemy już nazywać pruską, mamy skąpe – sami Prusowie nie znali pisma, i rzadko w antycznych źródłach napotkamy na ślad plemion pruskich. Wynikało to zarówno z położenia geograficznego terenów przez nie zamieszkałych, jak i z niechęci Prusów do wszelkich obcych przybyszów. Tym niemniej jednak wzajemne kontakty istniały i w pewnych okresach historii antycznej były dość intensywne, co wiązało się z wymianą handlową i wyprawami kupców po niezwykle cenny w Cesarstwie, i nie tylko tam, bursztyn, zwany „złotem północy”. Jego lokalną, miejscową nazwę pruską – Glefum, zanotował największy łaciński historyk antyku – Tacyt. Nad Morze Bałtyckie prowadził wówczas ządnych zysku Rzymian słynny Szlak Bursztynowy, wiodący od Cesarstwa Rzymskiego az na daleki Pólwysep Sambijski. Namacalnym dowodem ożywionych stosunków handlowych między ludnością z tych terenów, a Imperium Romanum może być znalezisko przeszło 1700 monet rzymskich z okolic Dorotowa.

Prusowie z pewnością nie posiadali się ze zdumienia widząc, jakie wzięcie ma u obcych ludów bursztyn, który w ich kraju leżał bezużytecznie na plażach, a jeśli już ktoś zdecydował się go podnieść, to chyba tylko po to, żeby puszczać nim „kaczki” na wodzie. Ten stosunek Prusów do „złota północy” potwierdził swym autorytetem Tacyt, pisząc w Germanii, iz (…) zbierają go, jak się urodził, i tak przedają, dziwując się płacącym kupcom. Dla Prusów, tak ceniony w Rzymie bursztyn, był tylko zwykłym „kamieniem”. Prusów nie interesowało też jego pochodzenie, co również zanotował nieoceniony Tacyt: Jakie są jego własności lub w jaki sposób się rodzi, tego zwyczajem barbarzyńców ani nie badali, ani nie dociekali; a nawet leżał on długo między innymi odpadkami morskimi, aż nasz zbytek nadał mu rozgłos. Tymczasem sami Rzymianie byli bardziej dociekliwi. Oto słynny Pliniusz Starszy w swej Historiae Naturaliszanotował, że bursztyn miał rzekomo powstawać z soku z drzewa pewnej sosny rosnącej nad brzegami wysp Oceanu Północnego (Bałtyku). Sok ten, pod wpływem zimna i wody morskiej gęstniał i podczas wiosennych sztormów wymywany był przez fale w postaci bursztynu.

Dla starożytnych cywilizacji bursztyn był tworem fascynującym i niezwykłym. Bałtyckie „złoto” znane było nie tylko w Rzymie i Grecji, ale także w Babilonie i Egipcie. To może tłumaczyć odnajdywanie na Pomorzu egipskich ozdobnych paciorków. Już Tales z Miletu przypisywał bursztynowi… posiadanie duszy. Wnioskował to na podstawie obserwacji naelektryzowanego bursztynu, przyciągającego do siebie drobne ciała, jak drewniane wiórki. Nie wszyscy z resztą wiedzą, że nazwa „elektryczność” pochodzi od greckiego słowa elektron, oznaczającego właśnie bursztyn. Tym niemniej jednak zainteresowanie antycznych cywilizacji bursztynem pozostało dla ludów nadbałtyckich zagadką. Możemy sobie zatem wyobrazić, zdziwienie, a zapewne i rozbawienie Prusów na widok chociażby wielkiej ekspedycji zorganizowanej w połowie I w.n.e. przez ekwitę rzymskiego, wysłanego po „glefum” przez największego „piosenkarza” tamtej epoki – ekscentrycznego cesarza Nerona. Bursztyn miał uświetnić igrzyska gladiatorskie wydawane w ówczesnej stolicy świata – Wiecznym Rzymie. Jak informuje nas Pliniusz Starszy w swej Historiae Naturalis, ekwita ów, który raczej nie był zbytnio szczęśliwy wyruszając na daleką wyprawę, (…) bursztynu przywiózł tak dużo, że nawet siatka mająca powstrzymać dzikie bestie i osłaniać loże miała w każdym węzełku bursztyn, arena zaś, mary i wszelki sprzęt przez jeden dzień (…) były bursztynowe. Misja zatem, jak widzimy, powiodła się – głowa ekwity prawdopodobnie ocalała.

Upadek Cesarstwa Rzymskiego spowodował przerwę w wyprawach kupieckich na ziemie Prusów, co zaowocowało zubożeniem tych ostatnich. Wraz z przesunięciem się siły ciężkości polityki światowej na Wschód, gdzie w Cesarstwie Bizantyjskim przetrwał duch kultury rzymskiej, Prusowie zniknęli na pewien czas z kart historii pisanej przez „duże H”, by powrócić na nie dopiero w średniowieczu.

Prusjasz, król Prusów

W przypadku Prusów nie sposób mówić o państwowości. Nie wytworzyli oni nigdy żadnej formy państwa, ich ustrój polityczny cechowało możliwie jak najdalej idące rozdrobnienie. Nawet w obrębie jednego plemienia jedność poszczególnych rodzin była raczej wątpliwa. Pomimo, iż jednoczono się okresowo w celu napaści i złupienia sąsiednich plemion, nie istniał nawet obowiązek uczestniczenia w wyprawach, a każdy wolny Prus indywidualnie mógł zgłosić akces do takiej czasowo tworzonej formacji zbrojnej. Pomimo tego dzięki źródłom możemy wyróżnić na ziemiach zamieszkanych przez Prusów pewne jednostki terytorialne, ziemie, utożsamiane z podziałem plemiennym. Wymienia je choćby wybitny polski historyk Jan Długosz pisząc: Pruska zaś ziemia (…) zawiera w sobie osiem dzielnic: jedna Pogezania (Pogeza), druga zowie się Natangia (Nawktaga), trzecia Sambia (Sama), czwarta Nadrowia (Nadrowa), piąta Szaławia (Szalowa), szósta Sudawia (Sudowa), siódma Galindia (Galinda), ósma Barta.

Średniowieczni kronikarze nie mogli uwierzyć, że Prusowie nie mają władzy centralnej, ani nawet ogólno plemiennej, lecz że dzielą się na niezwykle drobne jednostki terytorialne obejmujące czasem kilka, czasem kilkadziesiąt rodzin, zwane w ich własnym języku lauksami. Lauksy były samodzielnymi jednostkami politycznymi, jednoczącymi się jednak z sąsiadami dla wspólnej obrony i budowy grodzisk, zaś decyzje podejmowane były na „zjeździe” kilku lauksów – wiecu. Dlatego kronikarze zwykle przechodzili nad tymi faktami do porządku dziennego, stwarzając wedle upodobania nieistniejących pruskich monarchów, lub dorabiając do przeszłości tego ludu starożytny i „dostojny” rodowód. Takie praktyki były z resztą sprawą powszechną, nie tylko w odniesieniu do ludności pruskiej. Z tego powodu pochodzenie Prusów średniowieczne dzieła historyczne tłumaczyły dość osobliwie, na podstawie podobieństwa brzmienia nazwy Prussia z… imieniem słynnego króla Bitynii – Prusjasza! Takie „rewelacje” przekazał nam autor słynnej Chronica Polonorum – Maciej Miechowita. W jego dziele możemy wyczytać, że Prusjasz, sprzymierzony z Hannibalem podczas II wojny punickiej i pobity przez Rzymian, schronić się miał właśnie w okolicach dzisiejszej północno – wschodniej Polski, stając się protoplastą i pierwszym władcą wszystkich Prusów.

Wejdewuta, król pszczół

Inną, niż Miechowita, opowieść o pruskim królu przekazał nam Marcin Murinius, XVI – wieczny kronikarz, autor Kroniki Mistrzów Pruskich. Według tego dziejopisarza władcą Prusów miał zostać Wejdewutus Litalan, wybrany zgodnie przez pruski wiec.

Historia Wejdewuty to typowa dla średniowiecza opowieść mitologiczna o mądrym władcy – protoplaście dynastii, jakich nie brak w średniowiecznej historii Europy. Podobieństwo historii Wejdewuty choćby do legendy o naszym rodzimym Piaście Kołodzieju jest oczywista. Stąd nie możemy całej tej historii traktować powaznie. Otóż zdaniem Muriniusa Prusowie, żyjąc jak kto chce, bez państwa i prawa, zdali sobie nagle sprawę,  iż znacznie lepiej będzie im się działo, gdy będą mieli  nad sobą mądrego i zacnego monarchę, godnego reprezentanta swych współziomków. Wejdewuta, obowiązkowo najdzielniejszy, najbogatszy, i w ogóle „naj” wśród wszystkich pruskich wojowników, roztoczył przed współplemieńcami w archaicznej „kampanii wyborczej” rozkoszną wizję harmonii i zgody pod jedynowładztwem. Swe wystąpienie okrasił dodatkowo alegorią „króla pszczół”, który mądrze włada ulem sprawiając, iż pszczoły żyją przykładnie i w szczęśliwości. Słysząc to, zachęceni Prusowie mieli jakoby odpowiedzieć: I chceszże ty być nad nami Boiotheros? – co ich językiem króla pszczół znaczy.

Wejdewuta oczywiście nie odmówił. Po objęciu rządów, świeżo upieczony Boiotheros, rzecz jasna za powszechną zgodą i ku powszechnemu szczęściu, ustanowił sprawiedliwe prawa. „Sprawiedliwość” niektórych z nich budzi jednak nasze zdumienie. Pamiętać jednakze nalezy, ze nie sposób dzisiejszej moralności przykładać do moralności średniowiecznej. Jedno jest niewątpliwie pewne: Prusowie i Wejdewuta nie byli tymi „szlachetnymi dzikusami”, o których pisał J. J. Rousseau. Niektóre z jego postanowień, powstałych w bujnej wyobraźni średniowiecznego dziejopisa, wydają się jednak dość postępowe, inne – kontrowersyjne, z pewnością wprowadzające jednak pewien ład społeczny. Oto bowiem Wejdewuta miejsca pewne do mieszkania tułającym się naznaczył, ziemię ku oraniu według potrzeby każdemu z osobna wymierzył, drugich do bydła, do rybactwa i do innych spraw obrócił. To też ustawił, aby żaden gospodarz dobytku więcej nie chował, ani czeladzi, jedno co z potrzebę mieć mógł, insze, aby przedał albo pobił, ułomnych i do roboty niegodnych nie żywił. Wolność też tę dał, żeby synowie ojca albo matkę strupione starością i mdłych sił, jako niepożytecznych wolno było zadawić, by próżno chleba nie jedli a (tak ociec i matka siła dzieci używi, a wielkość dzieci jednego ojca albo matki zgrzybiałej używić nie chcą). Aby też z jedną żoną każdy przestał, ustawił.

Pruska „linia Maginota”

Zabezpieczenie wspomnianych wyzej lauksów – niewielkich jednostek terytorialnych i politycznych, składających się zwykle z kilkunastu, kilkudziesięciu rodzin (odpowiedników wsi), było dla Prusów sprawą o pierwszorzędnym znaczeniu. Dlatego budowie systemów obronnych w postaci wałów i grodzisk, oraz systemów „wczesnego reagowania” – wysuniętych strażnic i wartowni, poświęcali wyjątkowo dużo czasu. Wymownym tego świadectwem może być liczba dotąd odkrytych grodzisk pruskich, których tylko na terenie dzisiejszej Polski doliczono się około 600, a wciąż jeszcze odkrywane są nowe.

Grodzisko Krzyżowa Góra

Nie sposób omówić wszystkich stanowisk obronnych z terenu dzisiejszej Warmii i powiatu olsztyńskiego. Pozostaniemy zatem przy opisie wybranego, typowego systemu umocnień, prawdziwej pruskiej „linii Maginote’a”, mającej chronić ośrodek centralny włości Gunelauken, w okolicach Barczewka (niem. Alt-Wartenburg)– grodzisko zwane dzisiaj „Starym Miastem”. Oprócz przeszkód naturalnych, jak jeziora i Puszcza Galindzka, „Stare Miasto” chronione było przez rozległy system wałów i szańców. Pozostałości tych potężnych obwarowań widoczne są na całym niemal obszarze gminy Barczewo, jak również i poza nią. O wyjątkowej pozycji i funkcji grodu koło Barczewka, będącego wyraźnym centrum, doskonale osłoniętym ze wszystkich stron, świadczą m.in. wały o długości 8 km koło Łęgajn, łączące jeziora Wadąg i Kiermas, wały między jeziorami Kiermas i Kierzlińskim. Od wschodu ów rozległy kompleks chroniony był przez podwójne wały koło miejscowości Kierzbuń, Odryty i Nerwik. W skład tegoż systemu wchodziły również ziemne umocnienia przy miejscowości o wiele mówiącej nazwie –„Wały”, oraz w okolicach Kielar. W ten system wpisuje się także tzw. „Wał Szwedzki”, a raczej gród wraz z wałami na zachód od Barczewka, przy wsi Maruny. Do dzisiaj w terenie czytelnych jest 7 odcinków wałów pruskich.

Wały uzupełniane były przez niezwykle ważne dla obronności ziem pruskich systemy przesiek. Budowano je wzdłuż granic poszczególnych włości, również wzdłuż wałów. Przesieki budowano albo ścinając na pewnym odcinku drzewa i spiętrzając je ze sobą, albo w lesie na pewnej wysokości nacinano i splatano ze sobą gałęzie. Tworzono w ten sposób gęsty żywopłot, który choć nie powstrzymywał wroga, uniemożliwiał mu szybkie wtargnięcie wgłąb bronionego terenu. Przesieki jedynie opóźniały atak nieprzyjaciela umożliwiając ludności schronienie się i zorganizowanie obrony. Były one powszechnie wykorzystywane także i w czasach krzyżackich.

Obok tych umocnień ziemnych do systemu obronnego „Starego Miasta”, jak i innych ziem pruskich, wchodziły również, czy też raczej przede wszystkim, liczne mniejsze grodziska. Do dzisiaj ich resztki, tylko w samej okolicy Olsztyna możemy oglądać m.in. na półwyspie jeziora Dadaj, na północ od Ramsowa, na południe od Jedzbarka, dwa grodziska w samym Olsztynie (nad jeziorem Ukiel – niestety, zupełnie już zniszczone, oraz w lesie miejskim). Ponadto w skład tego sytemu obronnego wchodził także malowniczo położony gród w Barkwedzie, w Sętalu i w Kabikiejmach, oraz, być może, grody w Jonkowie, Gietrzwałdzie i Łupstychu. Cały kompleks od północy zabezpieczało grodzisko w okolicach Marun Wielkich. W sumie „stolicę” włości Gunelauken osłaniało co najmniej kilkanaście mniejszych grodzisk i z pewnością kilkadziesiąt wysuniętych strażnic.

Żywot „Starego Miasta”, które swą nazwę zawdzięcza już czasom chrześcijańskim, zakończył się w tragiczny sposób. W miejscu starego pruskiego grodziska lokowano pierwotnie miasto Barczewo (niem. Wartenburg). W roku 1354 najazd Litwinów dosłownie zmiótł „Stare Miasto” z powierzchni ziemi. Nowe Barczewo ulokowano wówczas kilka kilometrów dalej – w miejscu, w którym znajduje się po dziś dzień.

Grodziska pruskie, w przeciwieństwie chociażby do grodów słowiańskich, nie były zwykle zamieszkane. Pomijając okresy zagrożenia, kiedy to w ich obrębie chroniła się okoliczna ludność, na stałe przebywała tam jedynie niewielka załoga wraz z wybranym przez lokalną społeczność „komendantem” warowni. Do jego obowiązków należało dbanie o stan grodów i fortyfikacji, gromadzenie i uzupełnianie zgromadzonych w strażnicach zapasów na wypadek obcej inwazji, oraz oczywiście pilnowanie, czy do terenów plemienia nie zbliża się obca siła zbrojna w postaci bądź to wrogo nastawionych sąsiadów, czy, już w późniejszym okresie, armii któregoś z polskich książąt, czy sił krzyżackich.

Ciekawy opis typowego, pruskiego grodziska obronnego przynoszą nam Żywoty św. Wojciecha, istniejące w dwóch wersjach – pierwsza spisana została przez Jana Kanapariusza przed rokiem 999, a druga przez Brunona z Kwerfurtu w latach 1004-1009. Otóż Wojciech, wyprawiwszy się z misją chrystianizacyjną na ziemie Prusów, poniósł męczeńską śmierć z rąk niejakiego Sicco w roku 997. Miejsce śmierci Wojciecha zwykle lokalizowane jest w pobliżu wsi o wymownej nazwie Święty Gaj, opodal niezidentyfikowanego grodu Cholin, prawdopodobnie w okolicach dzisiejszego Dzierzgonia i Pasłęka. Z opowieści dowiadujemy się, że po przekroczeniu ponad kilometrowej długości pomostu wykonanego z dębowych bali na rozlewisku rzeki, Wojciech (w towarzystwie brata Radzima-Gaudentego, oraz prezbitera Boguszy), wyszedł na otwartą przestrzeń przy wspomnianym grodzisku. Ten element historii Wojciecha jest dla nas bardzo ważny – informuje nas nie tylko o prawdziwości opisu, ale potwierdza on, iż grody Prusów powstawały nie w niedostępnych leśnych okolicach, ale właśnie w terenie otwartym. Umożliwiało to bowiem obserwację okolicy i szybkie dostrzeżenie zagrożenia, dając ludności czas na schronienie się w obręb stanowiska obronnego.

Prusowie nie budowali miast. Nie budowali także wsi, przynajmniej w naszym rozumieniu. Ich siedziby były swobodnie rozrzucone po całym plemiennym terytorium, jednak w taki sposób, aby ich mieszkańcy mogli w razie zagrożenia szybko schronić się wraz z dobytkiem bądź to w niedostępnej dla intruzów puszczy, bądź w jednym z grodów obronnych. Jedynym „miastem”, czy też raczej osadą handlową położoną na pograniczu osadnictwa Prusów i Słowian – było osławione Truso. Nie zostało ono jednak założone przez Prusów, ale Wikingów w VIII wieku. Miało jednak charakter wieloetniczny – zamieszkiwali je zarówno Wikingowie, jak i Prusowie, czy Słowianie. Truso w VIII – IX wieku było jednym z największych portów na Bałtyku. Utrzymywało kontakty handlowe z odległymi krainami: Skandynawią, Fryzją, Brytanią, arabskim Orientem, Rusią i Bizancjum.

Fascynująca cywilizacja pruska nie dotrwała do naszych czasów. Prusowie musieli ulec przeważającym i lepiej zorganizowanym siłom polskim, krzyżackim, a nawet duńskim. Ich system umocnień, choć świetnie przemyślany, nie zdał egzaminu w konfrontacji z najnowszymi zdobyczami ówczesnej myśli taktyczno-wojskowej i doświadczeniu Krzyżaków, wyniesionym z pól bitew w Ziemi Świętej. Choć odznaczali się, co wielokrotnie podkreślano, osobistym męstwem i pogardą śmierci, było to jednak za mało, by zwyciężyć z nawałnicą, która pod nazwą krucjat, już wkrótce miała zalać ich prastare ziemie i zniszczyć oryginalną i wyjątkową kulturę Prusów.